Przystanek Villany.
Wstajemy z rana, pakujemy jedną torbę, drugą, trzecią, drona, wózek, zakupy i wyruszamy. Maksio zasypia po kilku minutach. O chwała Ci Panie za easylift ( łóżeczko samochodowe podobne do tego jakie używają linie lotnicze). Maluszek przypięty jest pasami i w pozycji leżącej pokonuje z nami kolejne kilometry.
Villany przy granicy chorwackiej to kolejne malownicze miejsce na winiarskiej mapie Węgier. Tajemnica doskonałych win z regionu Villány tkwi w cechach środowiska naturalnego oraz wynika z fachowej wiedzy winiarzy. Chcemy sami się o tym przekonać.
Przyjeżdżamy na tyle wcześnie, że nasz pokój w miasteczku nie jest jeszcze gotowy. Będzie o … 14.10. Ni mniej ni więcej. Cóż za precyzja. Jeśli spać w Villany to tylko w Halasi Pince Panzio. Oczywiście piszę to mało obiektywnie, bo nigdzie indziej nie dane nam było spać, ale usytuowany w samym sercu miasteczko Halasi oferuje piękne, klimatyczne pokoje, piwnice z winami i restauracje na dziedzińcu. Śniadania może nie są jakieś porywające ( dla chłopaków kiełbaski gotowane, dla nas omlet), ale dla nas wystarczy. Czeka się dość długo choć byliśmy tylko jedynymi gośćmi w restauracji. No cóż, taki tutaj mają rytm pracy. Villany to winnice, winnice i … winnice. Cała główna ulica miasteczka to pince. Jeden obok drugiego. Nie wszystkie były już otwarte. Nie przeszkodziło to nam w degustacjach.
Osoby akapit to nasz obiad w winnicy Bock. Wykwintny, pięknie podany, łaskoczący nawet najbardziej wyrafinowane podniebienia ( Igora hehe). Obok winnicy i restauracji jest hotel i co oczywiście doceni każdy rodzic ( nie tylko Trójcy) plac zabaw z mięciutką jak poduszeczka powierzchnią.
Na wzgórzu pośród krzew winogron dumnie przygląda się Villany wieża widokowa. Dla roztaczającego się tam widoku warto choć na godzinę opuścić pince.
My opuszczamy Villany i wyruszamy dalej. Przed nami granica z Chorwacją i Bośnią. Sarajewo czeka.