O festiwalu, który nie jest festiwalem:)
Właściwie to, lato można by w Polsce spędzić na festiwalach filmowych ( tyle się ich odbywa w ciągu dwóch wakacyjnych miesięcy). Takie wakacje są ( wg mnie i moich zwariowanych psiapsiułek) fajną alternatywą dla tych, którzy nie cierpią parawanów, cymbergajów, stoisk z okularami słonecznymi za 10 zł i tego rodzaju cudowności nad polskim morzem. No, ja tego nie mogę zdzierżyć. Koniec i kropka. Nic na to nie poradzę.
My od trzech lat jeździmy do Kazimierza Dolnego. W tym roku była to już 8 edycja festiwalu. ( A tak przy okazji – musimy obgadać z dziewczynami jak uczcimy 10-lecie, które zbiegnie się z naszym osobistym 5-leciem:)). No, to już musi być chyba koniecznie pobyt tygodniowy, zamiast standardowych 3 dni, które spędzamy w „Kaziolu”.
Dlaczego ten festiwal? Ponieważ nie ma tutaj totalnie festiwalowego klimatu tzn. jest klimat, ale taki bez zadęcia, pompy i tego całego uroczystego ( czytaj czerwono-dywanowego) anturażu. Ludzie tutaj przyjeżdżają oglądać dobre filmy, spotkać się ( i porozmawiać) z twórcami filmów, pisarzami, dziennikarzami. Przyjeżdżają, żeby posłuchać muzyki, oglądać filmy w wielkim namiocie na twardych krzesłach, albo pod gołym niebem ( przy akompaniamencie ujadającego psa z posesji obok). Przyjeżdżają, żeby powałęsać się po urokliwym Kazimierzu czy poleniuchować nad Wisłą.
Dwa Brzegi łączą nie tylko Kazimierz z Janowcem ( w którym również odbywają się festiwalowe wydarzenia). One przede wszystkim łączą tych, którzy zdecydowali się spędzić kilka wakacyjnych dni na tym świetnym festiwalu.
p.s. Z roku na rok dostajemy się do Kaziola z Bydzi coraz szybciej ( autostrady- super!!!)