A gdzie Ty byś uciekł? Czyli o poszukiwaniu spokoju…
Jeszcze nie tak dawno byłam przekonana, że nie warto wracać dwa razy w to samo miejsce. Jest tyle innych miejsc, które czekają. Jednak są takie miejsca, o których myślę, tęsknię i wróciłabym jeszcze raz. Szczególnie teraz kiedy za drzwiami obok toczy się walka remontowa w kuchni, wiertara dosłownie przeszywa umysł, a wszędobylski kurz dotarł do każdego zakamarka mieszkania. Uciekam na Phu Quoc do naszego bunglowa na plaży, dosłownie 20 kroków od lazurowego morza. Czekam teraz na dwie Wietnamki, które w wiklinowych koszach przyniosą nam arbuzy. Uciekam na Azory, gdzie soczysta zielona roślinność wycisza wiertarę.
Remont to taki dziwny stan, kiedy jest tyle do roboty, ale w sumie ogarnąć go muszą inni, tzw. fachowcy. A ty siedzisz i czekasz aż robota ruszy do przodu. Wstajesz rano na baczność, czekasz bo niby majstry mieli być już o 7.00. Pojawiają się o 10.00, bez żadnego wyjaśnienia, a na twoje nieśmiałe ni to pytanie ni to stwierdzenie, że mieli być wcześniej rzucają jakieś niezrozumiałe wyjaśnienie typu ” tyle miałem jeszcze do załatwienia”.
W sumie najszybciej wróciłabym dzisiaj do Kazimierza. Jakieś 4-5 godzin i byłabym na miejscu. Może dziewczyny pojechałyby ze mną? Nie mają remontu, ale pewnie też od czegoś by z chęcią uciekły:). Jestem pewna, że Kaziol żyje dzisiaj niespiesznie, łapiąc promienie słońca. Niestety, brakuje jednego elementu do tej sielankowej układanki- festiwalu. Naszego ukochanego festiwalu filmowego Dwa brzegi. To on sprawia, że za każdym razem ( już czwarty w tym roku) jadę do Kazimierza z takim samym podekscytowaniem i radością. To czas tylko nas- naszego festiwalowego, kobiecego teamu:) Najpierw byłyśmy tylko dwie, potem trzy, a teraz już cztery. Na przyszły rok grupa zapowiada się jeszcze większa:).
Jak zwykle na festiwalu było bardzo twórczo, luzacko i wakacyjnie. Uwielbiam ten niespieszny czas Kazika ( pomimo tego, że mamy napięty harmonogram filmowy na wszystko znajdzie się jednak czas:)) Na poranne, powolne śniadanie czy łażenie po Kazimierskiej starówce. W tym roku ( jakoś jeden z dni festiwalowych nie obfitował w ciekawe dla mnie i Marzeny opcje) znalazłyśmy więc też czas na poszukiwanie lubelskich smaków. Pierwszy przystanek to Mleczna Droga. Nie prowadzi do niej żaden znak, żadne oznakowanie. To przemyślany zamysł właścicieli. Sprawdzają, jak bardzo zależy mi na znalezieniu tego miejsca:) A że uwielbiam kozie sery, a właścicielka Mlecznej Doliny sprawnie opisuje drogę do gospodarstwa cel osiągnęłyśmy bardzo szybko:) Jeśli chcecie podjechać do Manufaktury Serów i zaopatrzyć się w sery dojrzewające, kozie i przepyszne jogurty o nietypowych smakach ( np. cytrynowy, z bzu) podaję nr tel. 510 257 084 , Mleczna Dolina Zawada 57.
Moja domowa spiżarnia ( to za dużo powiedziane- raczej szafka z dwoma półkami) pełna jest miodów przywiezionych z różnych zakątków świata. Nic na to nie poradzę, że uwielbiam miody i nie mogę się oprzeć. Na szczęście Igi stał się też miłośnikiem tego złocistego ( nie zawsze oczywiście) płynu. Przystanek miód- na drodze z Mlecznej Doliny ( Nałęczów- Kazimierz)był więc nieunikniony. To prawdziwe zagłębie pszczelarzy i pasiek. My wybrałyśmy niepozorną gospodarstwo usytuowane w głębi drogi, z niepozorną tabliczką. Miód lipowy, o pięknym złocistym kolorze, lejący taki jak lubię… Pychota!
Kolejny przystanek na naszej krótkiej, acz bardzo owocnej trasie to winnica Rzeczyca ( wieś Rzeczyca 100 A). Niech Was nie zmyli prosty adres, przydatne będą wskazówki telefoniczne właściciela:) Winnica leży na pagórkowatym, malowniczym terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Nie miałyśmy umówionej wcześniej degustacji, więc tym bardziej ucieszyła nas możliwość porozmawiania z właścicielami i posmakowania win z kazimierskich kiści.
Co do filmowego ( jednak najważniejszego) aspektu wyjazdu- najbardziej poruszyły mnie dokumenty. „Amy” Asifa Kapadii o życiu i śmierci w blasku kamer oraz ” Every face has a name” Magnusa Gertten przejmujące, do bólu prawdziwe wspomnienia ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych. 35 mm taśma archiwalnego filmu z kwietnia 1945r. o przyjeździe cudem ocalonych więźniów do Malmo, staje się dla reżysera punktem wyjścia, który prowadzi do nadania bezimiennym twarzom ich prawdziwych imion, historii. Jest też pretekstem do poruszenia jakże istotnych właśnie dzisiaj kwestii dotyczących uchodźców i tragicznych w skutkach prób dotarcia do Europy drogą morską. To jeden z tych filmów, które zatrzymują, zmuszają do refleksji i nie dają tak łatwo się zapomnieć. Patrząc na to wszystko co dzieje się u nas, w Europie, w Polsce w związku z uchodźcami myślę sobie, że warto zobaczyć ten dokument, zobaczyć w nim strach, lęk i nadzieję w oczach ludzi…
P.S. Remont kuchni skończony. Biorąc pod uwagę to, co muszą przeżywać tysiące ludzi uciekający z ich rodzinnych domów, w poszukiwaniu lepszego, normalnego, spokojnego jutra, jakoś już zapomniałam o hałasie wiertarki, kurzu i sterty rzeczy do poupychania w szafach.